sobota, 7 maja 2011

Piłkarzy uczą polskiego – a dziennikarzy?

A było to tak: najpierw trafiliśmy na ciekawy raport przygotowany przez Fundację Kultury Języka Polskiego „Dobrze Powiedziane” – tematem badania była poprawność językowa w polskich mediach (internetowe wydania dzienników ogólnopolskich – cały raport można przeczytać tutaj). Z raportu dowiedzieliśmy się m.in., że wydanie online gazety „Fakt”, obok „Super Expressu” i „Gazety Wyborczej”, to jedno z tych miejsc w sieci, gdzie od błędów jest aż gęsto. Zainspirowani tym stwierdzeniem zaczęliśmy poszukiwania. Na stronie Fakt.pl od razu zaciekawił nas tytuł „Lechia uczy się polskiego” i, jak się okazało, nasza intuicja była dobra.
Artykuł zaczyna się takim oto leadem: „Lechia Gdańsk postanowiła zadbać o edukację swoich zagranicznych piłkarzy. Szóstka graczy, niektórzy wraz z żonami, rozpoczęło naukę języka polskiego” (cały artykuł do przeczytania tutaj). No tak, pomyśleliśmy, to nic nowego, że w polskim futbolu nie dzieje się dobrze, ale żeby aż tak??? Okazuje się, że szeregi polskich piłkarzy zasilają sportowcy płci obojnaczej, co więcej – z żonami, które także cierpią na rzadką skądinąd przypadłość hermafrodytyzmu. A może, wpadło nam do głowy, obojnactwo to jakiś nowy sposób na poprawienie wyników sportowych? Ale jak do stosowania tego biologicznego, że tak to nazwiemy, dopingu ma się obojnactwo żon? No bo to, że ktoś (czytaj: autor tekstu) aż tak chciał dokopać piłkarzom, nie mogło chyba być prawdą...
Dalsza lektura tekstu pozwoliła nam się dowiedzieć m.in., że: „Naukę rozpoczęła szóstka graczy, którym dotychczas dość opornie szło przyswajanie sobie naszych słówek” oraz że: „W klubie liczą, że przyswojenie języka polskiego przez obcokrajowców pomoże im nie tylko w codziennym życiu w naszym kraju, ale wpłynie także na lepszą komunikację na boisku jak i w szatni”. Nie możemy pominąć też milczeniem stwierdzenia nauczycielki polskiego (!) prowadzącej zajęcia z piłkarzami, która mówi dziennikarzowi: „Póki co, najlepiej radzi sobie...”.
Nie wiemy, jakie słówka w Gdańsku uznawane są za „nasze”, na pewno jednak nie należy do nich trudne słówko „zarówno”, które jest pierwszym członem tzw. spójnika złożonego („zarówno..., jak...”) i którego (przynajmniej w ogólnej odmianie języka polskiego) pomijać nie można, bo błędem jest samotne „jak i...”. Ale już zupełnie nie rozumiemy, skąd w ustach polonistki, która uczy języka polskiego obcokrajowców, wzięło się wyrażenie „póki co”, użyte zamiast o wiele lepszego „na razie” czy „jak do tej pory”. Bo co jak co, ale „póki co” na razie na pewno nie jest nasze, językoznawcy wszak klasyfikują je jako rusycyzm. No chyba że „nasze” znaczy tak naprawdę to samo, co w epoce PRL-owskiej kolektywizacji: wspólne, czyli niczyje...

PS A jak powinno brzmieć poprawnie zdanie z leadu? „Sześcioro graczy, niektórzy wraz z żonami, rozpoczęło naukę języka polskiego”, ewentualnie: „Szóstka graczy, niektórzy wraz z żonami, rozpoczęła naukę języka polskiego”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz