niedziela, 30 listopada 2014

Co zrobić z -o?

Końcówka „-o” była już „bohaterem” kilku postów publikowanych na tej stronie (np. o słowie „logo” tutaj, o zdrobnieniach „Jasio”, „misio” tutaj). Temat jednak będzie powracał, a ja niezmiennie zamierzam orędować za odmienianiem wyrazów rodzaju męskiego i nijakiego zakończonych w mianowniku na „-o”.
Powyższy zrzut ze strony Gazeta.pl (chodzi o nagłówek A w radio wspominają aktora...) dowodzi, że problem końcówki „-o” dotyczy nie tylko wyrazów nowych w polszczyźnie („logo”) czy nazw własnych („Tesco”), ale także, wtórnie, ta powszechna tendencja zaczyna obejmować wyrazy zapożyczone już dawno, o od lat usankcjonowanej odmianie („radio” – uwaga, nieodmienianie wyrazów „radio”, „studio” itp. to błąd!). Co do słów w polszczyźnie stosunkowo nowych – najczęściej boimy się je odmieniać z prostych powodów:
• żeby nie popełnić błędu,
• traktując nazwę jako zastrzeżony znak towarowy – co znaczy: wyraz jedynie poprawny w formie mianownikowej (tego, że taka tendencja jest obecna w polszczyźnie, najlepiej dowodzi nazwa IKEA – z tego, co się dowiedziałam, pracując nad pewną publikacją z dziedziny public relations, zakaz odmieniania nazwy jest w tym przypadku „odgórny”, a nad jego respektowaniem czuwa sztab marketingowców firmy!).
Ale jak wygląda sprawa z wyrazami starymi? Dlaczego wracamy do staroświecko przecież brzmiących i tak naprawdę niepoprawnych wyrażeń „w radio”, „do studio”, dlaczego przestajemy odmieniać nie tylko nazwy sklepów czy firm, ale także np. imiona męskie zakończone na „-o” (ostatnio w książce przełożonej z języka angielskiego przez bardzo dobrą skądinąd tłumaczkę hurtowo musiałam zmieniać imię bohatera Milo w przypadkach zależnych – autorka przekładu, po chwili zastanowienia, sama zdumiała się, że uległa powszechnej tendencji, i ofiarnie pomagała mi w dokonaniu korekty*)? Jak to się dzieje, że rzadki przecież problem wyrazów zakończonych na „-ao”, których ze względu na problemy z wymową lepiej nie odmieniać (np. „kakao” – proszę spróbować wymówić „z kakaem” i resztę sobie dopowiedzieć), rozciągnięto na odmianę innych wyrazów rodzaju męskiego i nijakiego zakończonych na „-o”?

Na te pytania nietrudno odpowiedzieć. Ekspansja wyrazów obcych, zwłaszcza anglicyzmów, którą w ostatnich latach obserwujemy, sprawia, że użytkownicy polszczyzny próbują znaleźć złoty środek mogący pogodzić reguły rządzące w języku polskim i angielskim. Efekt? To, na czym budowane są struktury językowe w polszczyźnie (deklinacja), coraz bardziej się sypie, zanika, ustępuje miejsca tak dziwacznym przecież konstrukcjom, jak np. „Pojadę do Tesco”, „Rozmawiałem z Zozo” czy „Lubię słuchać radio”. Takie wypowiedzi brzmią po prostu sztucznie.

Te rozważania wypadałoby zakończyć jakąś radą. Ta brzmi: nie bójmy się odmieniać nie tylko wyrazów „radio”, „Milo” czy „studio”, ale też „logo” czy „Tesco” – taka odmiana nie jest ani trudna, ani błędna.

* W tym kontekście ciekawostka: lekturą w klasie II szkół podstawowych jest leciwa już (I wydanie z 1933 r.!) książka Jana Grabowskiego pt. Puc, Bursztyn i goście. Jednym z jej sympatycznych bohaterów jest piesek Mikado – jego imię jest poprawnie odmieniane (Mikadę, z Mikadem, o Mikadzie...) i może stanowić wzorzec dla niejednej współcześnie wydawanej książki z bohaterem o imieniu zakończonym na „-o”. Inna sprawa, że jak się domyślam, wielu rodziców, sekundując swoim pociechom w dobrnięciu do końca książki, także właśnie odmienianie imienia Mikada kładzie na karb staroświeckości języka tej lektury. Niesłusznie!

czwartek, 27 listopada 2014

Wysłałam lista, odebrałem telefona

To niby naturalne: wraz ze zmianą zwyczajów i postępem technologicznym zmieniamy też język, którym się komunikujemy. Czasem jednak (często) te zmiany nie wychodzą językowi (a i nam) na dobre – w toku przekształceń koślawią się poprawne niegdyś formy i odchodzą do lamusa, wypierane m.in. przez anglicyzmy (zob. tutaj), kolokwializmy, a nawet wulgaryzmy (zob. słówko „zajebisty”). Zanim ustali się nowa norma – albo zanim językoznawcy dadzą głos i poprą wybór użytkowników języka lub go odrzucą (a użytkownicy – często – i tak zrobią swoje) – mija czas, a język pod wpływem naszych niczym niekontrolowanych działań dalej pędzi, rozwija się, asymiluje nowe formy (i cóż z tego, że jeden czy drugi profesor określi je jako rażące czy niepoprawne?), niemiłosiernie rozprawiając się ze starymi.
Ten przydługi nieco wstęp to ciąg dalszy mojej językowej miniprowokacji, zapoczątkowanej tytułem tego posta – przy czym słowo „prowokacja” należy tu rozumieć jako prowokowanie do refleksji, zatrzymania się i bardziej świadomego wyboru stylu, jakim mówimy czy piszemy na co dzień. Jednym bowiem ze skutków charakteryzowanego wyżej rozwoju języka jest dziś ekspansja zwrotów typu: „wysłałem mejla”, „dostałam esesmesa”, „przeczytałam posta” itp. Co w nich złego? Czy chodzi tylko o to, że językoznawcy upierają się przy dawnych konstrukcjach, czyli bierniku z końcówką zerową (B kogo? co? mejl, telefon, list, esemes, post...), nie oglądając się na wolę i wybór użytkowników języka? Czy to jedynie przejaw wojny nowego ze starym, powszechnego z elitarnym (a tak naprawdę: z nieżyciowym, sformalizowanym, skostniałym)?
Odpowiedź jest prostsza, niż mogłoby się wydawać. Po pierwsze: wspomniane formy biernika z końcówką „-a” w przypadku wielu rzeczowników nieżywotnych rodzaju męskiego (czyli np.: kogo? co? „mejla”, „esemesa”, ale też: „pączka”, „hot-doga” itp.) nie są całkowicie potępiane przez językoznawców. W jednym czy drugim słowniku poprawnej polszczyzny, poradniku językowym lub blogu o języku znajdziemy przykłady zdań z biernikiem z końcówką „-a”, jednak zwykle opatrywane kwalifikatorem pot., czyli wskazaniem, że takie formy są dopuszczalne jedynie w języku potocznym, a nie w polszczyźnie starannej czy oficjalnej. Zatem wybór między „wysłać mejl” a „wysłać mejla” jest tak naprawdę wyborem stylu. I tu jest „po drugie” mojego wywodu. Jeśli bowiem język, jakim mówimy, porównać do wizytówki, to staranność bądź niechlujstwo językowe będzie niczym elegancka bądź ordynarna (bo np. karta jest pomięta czy zabrudzona) forma małego kartonika, który ma przypominać innym o nas. Która z nich lepiej rokuje naszym przyszłym kontaktom?
Wraz z piękną i dziś coraz bardziej staroświecką tradycją wysyłania sobie listów, kartek albo (kto o tym jeszcze pamięta?) telegramów odchodzą też w niepamięć jedynie poprawne niegdyś zwroty z użyciem form biernika z końcówką zerową w przypadku rzeczowników nieżywotnych rodzaju męskiego, takie jak: „wysłałem list” (a nie: lista!), „odebrałem telefon” (a nie: telefona!), „ze smutkiem przyjąłem Twój telegram” (a nie: Twojego telegrama!). Warto je jednak sobie przypomnieć, zanim stwierdzimy na głos, że właśnie wysłaliśmy mejla, odebraliśmy esemesa i napisaliśmy posta czy bloga...

poniedziałek, 3 listopada 2014

Co zgrzyta w modowym?

Zanim zabrałam się do pisania tego posta, wcieliłam się w rolę „zwykłego” użytkownika języka, który próbując rozstrzygnąć jakąś poprawnościową kwestię, szuka odpowiedzi w internecie. To doświadczenie okazało się bardzo pouczające, a wniosek płynący z poszukiwań można sformułować tak: co autor językowej ekspertyzy, to inna opinia. Dla internauty drążącego tematy poprawnościowe taka konkluzja jest mało satysfakcjonująca, ale – co warto od razu powiedzieć – przypadek słowa „modowy” nie jest odosobniony, często bowiem bywa tak, że poloniści spierają się o poprawność różnych nowych językowych konstrukcji, ujawniając przy tym większą bądź mniejszą tolerancyjność wobec inwencji użytkowników polszczyzny.
Wróćmy jednak do tematu tego artykułu – czy przymiotnik „modowy” jest poprawny? Z punktu widzenia słowotwórstwa nie ma w nim nic błędnego – został utworzony zgodnie z językowymi regułami od rzeczownika „moda”, a fakt, że od zawsze istniał przymiotnik „modny”, niczego w tej opinii zmienić nie może. „Modny” i „modowy” opisują bowiem dwa zupełnie różne pojęcia. „Modny” to to samo, co francuskie á la mode, czyli: zgodny z modą, naśladujący aktualne trendy (np. modny mężczyzna) czy odzwierciedlający obowiązujące w danym sezonie reguły stylu (np. modny płaszcz). „Modowy” to natomiast ogólnie związany z modą (jak w nazwie działu pewnej witryny internetowej: „Modowy misz masz”, czyli wszystko, co dzieje się w świecie mody: pokazów mody, projektantów, modelek, stylistów itp.), choć często także w takim znaczeniu z modą się wiążący, że jest właśnie na przekór modzie czy wbrew dobremu gustowi, jak np. w wyrażeniu „wpadka modowa”. Co więcej – wydaje się, że pierwowzorem dla przymiotnika „modowy” stały się słowa w pewnym sensie znaczeniowo mu bliskie, np. „stylowy” czy „ubraniowy”.
„Modowy” budzi jednak wątpliwości stylistyczne. Językoznawcy narzekają, że zgrzyta (np. tutaj) lub że niepotrzebnie zastępuje konstrukcje bardziej opisowe (np. tutaj), precyzyjniej oddające rzeczywistość. Niektórzy (np. tutaj) wręcz boją się dalszej inwencji użytkowników polszczyzny i wysypu językowych potworków w rodzaju czasownika „modować” czy rzeczownika „modowanie” (co miałyby jednak one znaczyć, trudno się domyślić, a i autor przywoływanego artykułu tego nie tłumaczy). Zapewne znalazłyby się też głosy broniące różnorodności językowej i pełne obaw o to, że polszczyzna stanie się niebawem językiem jednostajnym brzmieniowo, w którym wszystko się ze sobą zrymuje i przez to zleje w jeden niezrozumiały strumień dźwięków.
Moim zdaniem jednak te opinie należałoby potraktować ostrożnie (oględnie rzecz ujmując), za „modowym” przemawia bowiem całkiem sporo argumentów. Oto ich zestaw:
1. Przywołany już wyżej argument słowotwórczy – „modowy” jest jak najbardziej poprawnym słowotwórczo wyrazem.
2. Argument ekonomiczny – przymiotnik „modowy” jest krótszy niż wyrażenia „o modzie/dotyczący mody”.
3. Argument semantyczny, także już wstępnie pokrótce omówiony – wyraz „modowy” jest wygodny, bo nadaje się do określania różnych zjawisk związanych z modą (zatem nie tylko do opisu tego, co dzieje się w modzie, ale i tego, co jest jej na przekór, co jest demodée lub po prostu w złym guście), a jednocześnie nie wchodzi w paradę (nie pokrywa się z nim znaczeniowo, zatem jego utworzenie jest wyrazem dążenia do precyzji w języku) innemu przymiotnikowi wywodzącemu się od rzeczownika „moda”, czyli „modnemu”. I jeszcze jedna uwaga: przymiotnik „modowy” jest w polszczyźnie tworem zupełnie nowym, nie zaś neosemantyzmem (czyli nie jest starym wyrazem, który zmienił bądź poszerzył swoje znaczenie). Jego pojawienie się nie rodzi dwuznaczności (jak np. w przypadku wyrazu „kawowy”: od dawna mamy np. tort kawowy, czyli taki, w którym jednym ze składników jest kawa, ale od niedawna także słyszymy o przerwie kawowej, czyli przerwie na kawę/herbatę/ciastka itp. – tutaj niewygoda polega na tym, że przymiotnik poszerzył swoje znaczenie, zaczął określać różne zjawiska, przez co staje się mylący, nieprecyzyjny).
4. Argument wywodzący się z uzusu – dziś mówić, że wyraz „modowy” jest nowy czy rzadki w polszczyźnie, już po prostu nie wypada, „modowy” bardzo szybko bowiem przeniknął do języka i niedługo zapewne znajdzie się dla niego miejsce w wydawnictwach poprawnościowych.
Moim zdaniem „modowego” nie ma co tępić. W świecie, w którym modne jest raczej językowe lenistwo, objawiające się bezmyślnym bełkotem wynikającym z dowolnego pomieszania języków angielskiego z polskim (zobacz ten post), pochwalać należałoby inwencję użytkowników tworzących wyrazy nowe w sposób poprawny i zgodny z tendencjami rozwojowymi polszczyzny. Zatem: ja jestem za „modowym”!