wtorek, 28 kwietnia 2015

Na pomoc!

Praktykujący katolicy z nabożeństwa Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP czy z modlitwy Aniele Stróżu kojarzą zapewne wyrażenie przyimkowe ku pomocy oznaczające „na pomoc; bycie pomocnym”. I o ile ku pomocy dziś usłyszeć można już niezmiernie rzadko, o tyle podobne mu wyrażenie przy pomocy szerzy się coraz bardziej, powiedziałabym nawet, że się pleni, ponieważ jest jednym z językowych chwastów – konstrukcji nadużywanych i niepotrzebnie usztywniających naszą codzienną komunikację. Ostatnio znaleziony przeze mnie (w portalu Onet.pl) przykład to sensacyjny (i językowo straszny!) tytuł: „Uśmiercił wadliwy komputer przy pomocy pistoletu” (zob. tutaj). A ponieważ czytając go, dostałam gęsiej skórki, postanowiłam w tym blogu rozprawić się wreszcie z błędnymi konstrukcjami.

We współczesnej polszczyźnie mamy kilka wyrażeń przyimkowych z rzeczownikiem pomoc: za pomocą, przy pomocy, z pomocą, na pomoc, do pomocy i po pomoc. Różnią je nie tylko zastosowane w nich przyimki, ale przede wszystkim łączliwość tych związków wyrazowych. Najwięcej problemów sprawiają dwie z powyższych konstrukcji – za pomocą i przy pomocy, obie nadużywane i w dodatku mylone ze sobą (przy czym większą ekspansywnością wykazuje się wyrażenie przy pomocy).

Przypomnę zasady:
1. Jeśli stosujemy rzeczowniki osobowe (określające ludzi), używamy wyrażenia przy pomocy lub z pomocą, np.: Myślałam, że nie zdążę, ale z pomocą kolegów się udało; Mapa została narysowana przy pomocy graczy; Udało mi się uruchomić usługę przy pomocy konsultanta z infolinii; Nigeryjczycy przy pomocy Rosjan wybudują elektrownie atomowe; Z pomocą mamy skończyłam szyć suknię już wczoraj itp.
2. Jeśli stosujemy rzeczowniki nieosobowe (określające przedmioty), używamy tylko wyrażenia za pomocą, np.: Uruchamiamy urządzenie za pomocą przycisku Enter; Zacznij się komunikować za pomocą Skype’a; Autoryzuj przelew za pomocą SMS-a; Badanie przeprowadza się za pomocą rezonansu magnetycznego itp.
3. Użycie wyrażenia za pomocą sprawia, że teksty często stają się sztuczne (zaczynają przypominać raczej styl instrukcji lub urzędowych komunikatów niż zwyczajnych informacji) i niepotrzebnie rozbudowane. Za pomocą bywa takim piątym kołem u wozu w naszej komunikacji, protezą językową, czymś zbytecznym, nadmiarowym. O ileż prościej – i zgrabniej – jest powiedzieć czy napisać: Uruchamiamy urządzenie przyciskiem Enter/używając przycisku Enter; Zacznij się komunikować przez Skype’a; Autoryzuj przelew SMS-em; Uśmiercił (skoro już ma być tak metaforycznie i sensacyjnie) wadliwy komputer pistoletem/używając pistoletu itp. Język odciążony z takiej językowej waty, jak omawiane za pomocą staje się klarowniejszy, a nasz komunikat szybciej trafia do odbiorcy.

Na koniec wypada się zastanowić: czy byłam Państwu pomocna? Mam nadzieję, że z moją pomocą łatwiej i przyjemniej będzie Państwu mówić i pisać po polsku :-).

piątek, 24 kwietnia 2015

Goji, czyli owocowa zagadka

Ten post zainspirowała niedawna dyskusja w jednej z facebookowych grup – rozważano tam odmianę nazwisk typu Ziaja, Kaja, Dobija itp., ale rozmowa, jako że była burzliwa, szybko zeszła też na inne tematy, m.in. na kwestię pisowni nazwy najzdrowszych (tak podobno uważa m.in. Madonna) owoców świata: jagód goji. Ponieważ grupa gromadzi korektorów i redaktorów (ale także korektorów i redaktorów in spe), a więc osoby znające się na regułach języka polskiego co najmniej dobrze, temat pisowni i odmiany słowa goji wydał mi się ważny, skoro nawet w takim gronie nie było jednomyślności co do tego, czy słowo goji jest w polszczyźnie poprawne, czy też nie (bo, jak ktoś argumentował, powinno być goi).
Szybki przegląd stron internetowych utwierdził mnie w przekonaniu, że goji może i są zdrowe, ale też stanowią dla wielu użytkowników polszczyzny nie lada wyzwanie, jeśli chodzi o poprawność tej nazwy. W portalu o tematyce ogrodniczej znalazłam np. tytuł „Goja obsypana owocami” (zob. tutaj), choć już w artykule mówi się zarówno o „uprawie Goji” (właśnie tak – wielką literą), jak i o „zupie z goją”. Inny podobny przykład to oferta sklepu internetowego, gdzie obok zdjęcia opakowania z napisem „Jagody goji suszone” znajdziemy opis zaczynający się od słów „jagody goja” (zob. tutaj). Z kolei w artykule (portal BonaVita.pl – zob. tutaj) porównującym właściwości jagód goji i jagód acai odkryłam takie śródtytuły, jak np.: „Jagody acai a jagody goi – wygląd”.

Jak więc z tymi jagodami jest? Otóż wbrew pierwszej intuicji wielu użytkowników języka polskiego (piszę „wielu”, bo potwierdzają to nie tylko przywołane wyżej przykłady, lecz również argumenty, które pojawiły się w opisanej na wstępie tego posta dyskusji, a także... mój własny mylny osąd sprawy, kiedy pierwszy raz zetknęłam się z tym słowem – zobaczyłam je zapisane, a nigdy wcześniej go nie słyszałam) zapis goji jest jak najbardziej poprawny, a ściślej: jak dotąd tylko on jest poprawny. Uporządkujmy informacje.
1. Jagody goji (ang. goji berry, niem. Goji-Beeren) to nazwa handlowa, jak można wyczytać m.in. w Wikipedii rośliny o nazwie kolcowój chiński (w razie wątpliwości można więc mówić owoce kolcowoju chińskiego i będzie bezbłędnie :-) ).
2. Goji to nazwa krzewu w mianowniku (a nie postać dopełniacza od słowa goja! – zob. niżej), gdzie -ji to transkrypcja chińskiego znaku (czyta się „czi”, niektórzy czytają tę nazwę [godżi], co ewentualnie też jest dopuszczalne). Nazwa ta jest nieodmienna – należy ją traktować jak podobne jej nazwy owoców, warzyw czy przypraw zakończone na -i (zob. np. chili, liczi, noni, acai), więc zarówno w mianowniku, jak i w dopełniaczu mamy goji.
3. Nie istnieje (przynajmniej na razie) w polszczyźnie słowo goja (jako nazwa krzewu dającego zdrowe owoce) – gdyby istniało, rzeczywiście należałoby w dopełniaczu zastosować formę goi, jak próbują to robić niektórzy użytkownicy języka polskiego.
4. W polszczyźnie nazwy krzewów, drzew i innych roślin (choćby i najzdrowszych na świecie!) zapisujemy zawsze małą literą – to rzeczowniki pospolite, a nie nazwy własne. Więc poprawna będzie tylko pisownia jagody goji.

To fakt: odmiana i pisownia rzeczowników o temacie zakończonym na -j- nie jest łatwa (polecam jako wieczorną lekturę odpowiedni ustęp ze Słownika ortograficznego PWN – np. tutaj albo tutaj). Tym bardziej życzę użytkownikom polszczyzny samych poprawnych tekstów, z jagodami goji czy bez nich :-).

piątek, 20 marca 2015

Z życzeniami na Wielkanoc

Pisałam już o ortografii zalecanej na bożonarodzeniowych kartkach świątecznych (tutaj), dla porządku więc – i ze względu na wiosenną porę – coś o drugich ważnych świętach w roku, czyli o Wielkanocy. Problemy, z którymi zetknąć się mogą autorzy wielkanocnych kartek, są zasadniczo dwa (bo inne zostały omówione w ramach opisu bożonarodzeniowej ortografii):
1. Nazwa samego święta – Wielkanoc – i kłopot nie tylko z jej zapisem, lecz również z deklinacją (odmianą) słowa.
2. Pisownia nazwy zwyczaju oblewania się wodą w wielkanocny poniedziałek, czyli zapis zestawienia śmigus-dyngus.
Co do pierwszej kwestii – mamy do wyboru kilka możliwości. Możemy napisać:
1. „Wesołych/Radosnych/Najlepszych... świąt wielkanocnych”, czyli nie używając nazwy własnej święta, lecz pochodzącego od niej przymiotnika. W takim przypadku zalecam pisownię małymi literami – tak w polszczyźnie zapisujemy przymiotniki, niezależnie od tego, czy pochodzą od wyrazów pospolitych (np. szkoła – szkolny, mgła – mglisty), czy od nazw własnych (np. Europa – europejski, Polska – polski). Tłumaczenie zasadności pisowni wielką literą obu (!) określeń w podanym wyżej zdaniu (czyli pisanie: „Wesołych Świąt Wielkanocnych”) jest moim zdaniem nieco naciągane – przecież jeśli ktoś chce wyraźnie podkreślić uroczysty i ważny dla niego charakter okresu Wielkiejnocy, może użyć nazwy własnej, najlepiej oddającej znaczenie słowa Wielkanoc.
2. „Z okazji Wielkanocy...”, czyli wymieniając nazwę święta, ale odmieniając tylko drugi człon zrostu (słowo Wielkanoc zostało utworzone w wyniku „zlepienia się” dwóch innych słów: wielka+noc; podobnie jest np. ze słowami dobranoc = dobra+noc, Rzeczpospolita = rzecz+pospolita czy zmartwychwstanie = z+martwych+wstanie). To chyba zapis najczęściej spotykany na wielkanocnych kartkach i – dodajmy – najbardziej bezpieczny.
3. „Z okazji Wielkiejnocy...”, czyli z nazwą własną, w której odmieniamy oba człony zrostu. Takie użycie słowa Wielkanoc nada bardziej uroczystego i oficjalnego charakteru naszym życzeniom – a o to zwykle przecież na kartkach świątecznych chodzi. Jako rzadsza forma może także wydawać się bardziej staranna albo... bardziej sztuczna – to zależy od odbiorcy życzeń. Niektórzy zapewne też będą się doszukiwać w niej błędu – taki jest już, niestety, urok form rzadkich.
4. „Z okazji Wielkiej Nocy.../ Z okazji świąt Wielkiej Nocy...”, czyli odsyłając do religijnej idei Wielkiego Tygodnia, zgodnie z którą Wielka Niedziela jest zakończeniem pewnego uroczystego okresu rozważań i modlitw. To forma najrzadziej spotykana, ale możliwa do zastosowania i w pełni poprawna, o czym zaświadcza chociażby Słownik ortograficzny PWN (tutaj).

Na kartkach świątecznych zdarza się też nam wspomnieć o lanym poniedziałku/poniedziałku wielkanocnym (właśnie w takiej pisowni – to już bowiem nie nazwa oficjalnego święta, ale zwyczaju!), tj. o drugim dniu świąt wielkanocnych, i o związanym z nim zwyczaju polewania się wodą, czyli o śmigusie-dyngusie. Warto zapamiętać, że śmigus-dyngus zapisujemy małymi literami i z łącznikiem, możemy też użyć równie poprawnej nazwy śmigus (o etymologii tej nazwy można przeczytać choćby w Słowniku mitów i tradycji kultury W. Kopalińskiego, PIW, W-wa 2001).
I na koniec ciekawostka (dla mnie było to swego czasu odkrycie): ogólna nazwa zabawki używanej do polewania się wodą w lany poniedziałek (pistolet, jajko itp.) to... psikawka, a nie sikawka.
Życzę Państwu wesołych (i trochę mokrych, za sprawą psikawki) świąt!

poniedziałek, 2 marca 2015

Jak pisać? Dowolnie!

Większość z nas (także: większość z nas, korektorów i redaktorów) narzeka na trudności w polskiej ortografii, na nie zawsze spójne zasady rodzimej pisowni i wreszcie (tak, tak!) na nierzadko nieoczywiste wskazówki językoznawców. Postanowiłam zatem pokrzepić niepocieszonych, przygotowując poniższe zestawienie wyrazów o podwójnej pisowni. Tych słów nie jest może dużo, ale zawsze to jakaś ulga, że istnieją w polszczyźnie wyrazy, które można notować na różne sposoby – i niezależnie od wybranej formy zapisu nie popełnimy błędu!
Wyrazy podaję w kolejności alfabetycznej. Oto tuzin słów, które ułatwią życie niejednemu użytkownikowi polszczyzny :-).
1. Dwom / dwóm / dwu – wszystkie podane tu formy liczebnika są poprawne!
2. Dzióbek / dziobek – jeśli chcemy napisać o części ciała u ptaków (otwór gębowy) lub o tym elemencie dzbanka czy czajnika, przez który leje się płyn, albo wreszcie podać nacechowane pieszczotliwie określenie twarzy/ust, możemy wybrać między formami dzióbek a dziobek. Dla ułatwienia: dzióbek, bo dziób, dziobek, bo dzioby.
A forma dziub? Mimo że notuje ją najstarszy słownik języka polskiego (autorstwa Samuela Lindego) jako oboczną do dziób, jest dziś niepoprawna. Jej etymologię wywodzić należy bowiem od przestarzałego już obecnie czasownika dziubać, czyli „kłuć", zatem słowa zgoła różniącego się znaczeniem od omawianych tutaj form (a zwłaszcza od pieszczotliwego określenia ust).
3. DzU / Dz.U. – skrót rodem z tekstów prawniczych według słowników powinien być zapisywany w formie DzU, jednak w praktyce w przeważającej liczbie przypadków spotyka się zapis z kropkami (Dz.U.). Warto pamiętać, że obie formy są poprawne.
4. Łebek / łepek – pisowni tego wyrazu poświęcony był już jeden z postów w tym blogu (zobacz tutaj), tu zatem tylko powtórzę, że można napisać zarówno łebek (bo łeb), jak i łepek (bo łepetyna). Uwaga! Poprawne są też dwie formy przymiotników: łebski i łepski!!!
5. Notabene / nota beneSłownik wyrazów obcych Władysława Kopalińskiego notuje obie formy (zobacz tutaj), a jednak w Słowniku ortograficznym PWN znajdziemy tylko pisownię łączną (zobacz tutaj). Zwrot pochodzący z języka łacińskiego zrósł się bowiem w polszczyźnie i zmienił swoje pierwotne znaczenie (po łacinie nota bene to „zauważ dobrze”, po polsku notabene znaczy „nawiasem mówiąc”). Sprawę pisowni tej formy należy zatem rozstrzygnąć tak: w polskich tekstach raczej zapiszemy notabene, w łacińskich – tylko nota bene.
6. Pełnoletność / pełnoletniość – obie formy są poprawne, choć ta druga została zaakceptowana niedawno.
7. Pidżama / piżama – pierwotnie była tylko pidżama (w starszych słownikach języka polskiego podawane są obie formy, ale pidżama jako pierwsza), potem także piżama (i była z początku traktowana jako forma niestaranna), dziś to pierwotna pidżama uznawana jest jako forma przestarzała (choć poprawna), a częściej słyszymy (i czytamy) o piżamie. Oba zapisy są jednak wciąż poprawne. Ciekawa jest historia tego słowa, dawniej oznaczającego luźny strój – zarówno nocny, jak i plażowy (zobacz tutaj): zostało zapożyczone z perskiego za pośrednictwem kolejno angielskiego (stąd pidżama) i francuskiego (dlatego piżama).
8. Pineska / pinezka – wynaleziona na początku XX w. pierwotnie (i przez sporą część swojej niedługiej wszak historii) zapisywana była po polsku tylko jako pinezka (tym samym polska pisownia odzwierciedlała francuską wymowę słowa [pynez], od którego wywodzi się etymologia wyrazu: punaise, tj. pluskwa). Dopiero pod koniec XX w. (w 1992 r.) uznano za poprawną także pisownię pineska, która to pisownia odpowiada wymowie słowa. Zatem dzisiaj piszemy i pineska, i pinezka. Albo (dziś już to niestety forma przestarzała) pluskiewka :-).
9. Plastik / plastyk – jako określenie surowca. Możemy pisać i tak, i tak, choć częściej (i słusznie!) wybierana jest forma plastik – dzięki temu także w pisowni można rozróżnić plastik jako materiał od plastyka jako twórcy (choćby i dzieł z plastiku :-) ).
10. Pospieszny / pośpieszny – a także (co niektórych nieodmiennie dziwi): pospiech / pośpiech. Tutaj znów: kiedyś częstszy był pospiech, jednak z czasem dostosowano pisownię do wymowy i dzisiaj to raczej pospiech traktowany jest jako niepoprawny – niesłusznie!
11. Przezroczysty /przeźroczysty – choć rzadziej spotkać można zapis ze zmiękczoną spółgłoską (przeźroczysty), jest on w pełni poprawny. Oboczna pisownia z / ź obowiązuje też w wyrazach pokrewnych do przezroczystego / przeźroczystego.
12. Triumf / tryumf – dawniej były Tryumfy Króla niebieskiego (w XVIII-wiecznej kolędzie śpiewanej do dziś), dzisiaj zapis tryumf jest coraz rzadszy i coraz częściej traktowany jako przestarzały (brzmi sztucznie i jest dalszy od łacińskiego triumphus, z którego to słowa się wywodzi). A jednak i triumf, i tryumf to poprawne ortograficznie formy.

sobota, 14 lutego 2015

Jak postąpić z Murzynem?

Koleżanka, która pracuje jako nauczycielka w jednej z warszawskich szkół podstawowych, zdradziła mi ostatnio: „Wiesz, nie mam już siły dyskutować z uczniami i ich rodzicami o tym, że słowo Murzyn jest jak najbardziej poprawne, niedyskryminujące, nieobraźliwe itd. To po prostu neutralne określenie, błędnie dyskwalifikowane w imię źle pojętej poprawności politycznej”. Zdziwiłam się, bo wydawało mi się, że tego typu dyskusje, wywołane kilka lat temu przez fundację Afryka (polecam bardzo dobry artykuł na ten temat z dziennika „Rzeczpospolita” – tutaj) zupełnie już przycichły, a sprawa Murzyna zniknęła równie gwałtownie, jak wybuchła. Jak się okazuje, racji nie miałam, a słowo Murzyn nadal budzi emocje, choć może już nie publicznie jak jeszcze niedawno: temat niegdyś polityczny stał się teraz problemem „ulicznym”, rozstrzyganym w mowie potocznej i nie przez dziennikarzy, profesorów czy językoznawców (w tym kontekście polecam lekturę reportażu z „Dużego Formatu" – tutaj), ale przez zwykłych użytkowników języka.
Nie zamierzam tu powielać tez stawianych przez różnych autorów – zainteresowanych odsyłam do wyżej przywołanych tekstów z „Rzeczpospolitej” i „Dużego Formatu”, a także do takich, ciekawych moim zdaniem, felietonów, jak ten z portalu Oblicza Kultury (tutaj) czy z gazety „Gość Niedzielny” (tutaj) albo post z bloga Eksploatyka (tutaj). Postanowiłam tylko uporządkować kwestie językowe – wypunktowuję je poniżej.

1. Etymologia. W Słowniku etymologicznym języka polskiego autorstwa Aleksandra Brücknera znajdziemy następujące wyjaśnienie etymologii słowa Murzyn: pochodzi ono od murzyć się, czyli czernić, autor przywołuje w tym kontekście niemiecki (Mohr) i łaciński (Maurus) źródłosłów, dodając także greckie Maurowlachia – słowo, które dosłownie należałoby przetłumaczyć jako „ciemni, czarni Włosi”. Zatem słowo Murzyn w świetle tej etymologii to to samo, co Czarny (zob. niżej).
2. Ortografia. Trzeba pamiętać, że słowo Murzyn ma w polszczyźnie dwojaką pisownię – sposób zapisu odzwierciedla znaczenie tego określenia. Jeśli zapiszemy Murzyn wielką literą, wskazujemy, że chodzi o neutralną nazwę rasy, natomiast już napisanie murzyn odsyła do negatywnego skojarzenia – jest wtedy pogardliwym wskazaniem na człowieka wykonującego za innych niewdzięczną robotę lub wykorzystywanego (jak niewolnik) przez innych. To zresztą nie jedyne tak rozróżniane w pisowni słowo w polszczyźnie – podobnie jest np. ze słowem Cygan/cygan czy Żyd/żyd (w tym ostatnim przypadku rozróżnienie dotyczy jednak narodowości – wielka litera – lub wyznawanej wiary – mała litera). W mowie na neutralne bądź pejoratywne zabarwienie słowa Murzyn (tudzież innych) wskazywać może wyłącznie kontekst i ton wypowiedzi.
3. Frazeologia. Istnieje w polszczyźnie powiedzenie, które ma wybitnie negatywne konotacje: „Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść”. Miłośnikom serialu Alternatywy 4 od razu skojarzy się zapewne odcinek 5 z Abrahamem Lincolnem (postać grana przez Ryszarda Raduszewskiego; w innym z odcinków nazwana Negatywem – tutaj) przekopującym w ramach czynu społecznego osiedlowy trawnik. To zdanie, przywoływane także w politycznej dyskusji na temat słowa Murzyn, stanowi najmocniejszy argument przeciwników Murzyna w polszczyźnie – według oponujących przeciw Murzynowi pogarda pobrzmiewająca w tym powiedzeniu rzutuje na inne użycia wyrazu Murzyn, tym samym sprawiając, że omawiane słowo przestało być neutralne. I o ile trudno się nie zgodzić, że frazeologizm „Murzyn zrobił swoje...” jest rasistowski, o tyle już rozszerzanie znaczenia tego frazeologizmu na każde inne użycie słowa Murzyn wydaje się za daleko idącym wnioskiem.
4. Tendencje rozwojowe języka. W Poradni językowej PWN (tutaj) znaleźć można wypowiedź językoznawcy prof. Marka Łazińskiego wskazującą na dostosowywanie się polszczyzny do innych języków i – w omawianym kontekście – ustępowanie słowa Murzyn słowu Czarny. Czy jednak taki zabieg na języku ma sens? W świetle przywołanej wyżej etymologii, a także wobec negatywnych przecież skojarzeń ze słowem czarnuch czy wyrażeniem robota na czarno, należałoby na to pytanie odpowiedzieć przecząco.

Tyle kwestii językowych. Co zatem zrobić z Murzynem? Pod przywołanym wyżej postem z bloga Eksploatyka znalazłam taki komentarz: „Poprawność językowa to jest taka sama choroba jak lekceważenie i atakowanie ludzi. Zapomina się wtedy od głębszym sensie”. Zgoda, ale pod jednym warunkiem: jako jednostkę chorobową należałoby też zakwalifikować poprawność polityczną. Jej zwolennicy często bowiem zapominają o sensie słów wywodzonym przecież z ich etymologii, historii w polszczyźnie, a przede wszystkim z kontekstów, w jakich te słowa funkcjonują. I jako że konteksty bywają różne, nie da się do słów takich jak Murzyn stosować zawsze jednakowej miary. To do nas, użytkowników języka, należy decyzja, które określenie wybrać w danej sytuacji – musimy przy tym brać pod uwagę tradycję językową (a zgodnie z nią, powtórzmy, wyraz Murzyn jest neutralny), ale i dobro naszych rozmówców (jeśli ci są przedstawicielami rasy czarnej i odbierają jako negatywne nazywanie ich Murzynami). I nawet jeśli w danym kontekście słusznie będziemy starać się unikać danego określenia, nie chciejmy unikać go w ogóle, by w efekcie nie uczynić z niego właśnie wyrazu pogardliwego czy pejoratywnego na stałe.


niedziela, 1 lutego 2015

O przecinkach słów kilka

Z pewnością większość użytkowników języka dbających o poprawność swoich wypowiedzi zapytana o to, jakie językowe mody uważa za szczególnie drażniące, na którymś z pierwszych miejsc wymieni nadmiar anglicyzmów. Przyznam, że ta wada współczesnej polszczyzny także i dla mnie jest jedną z najgorszych, a śledzenie wpływów języka angielskiego na naszą rodzimą mowę staje się powoli moim konikiem. Tym razem jednak nie będę pisać o kuriozalnym często stylu tekstów branżowych (np. informatycznych czy z zakresu nauk ekonomicznych) lub języku artykułów o modzie i urodzie (było o tym niedawno – tutaj) ani o wywodzonym z angielskiego urodzaju wielkich liter – napiszę za to o… przecinkach.

Problem dotyczy głównie cytowanych w tekstach wypowiedzi np. jakichś autorytetów w dziedzinie, o której traktuje dana publikacja, albo (w beletrystyce) przytaczanych monologów wewnętrznych bohaterów powieści czy opowiadań. Za anglicyzm uznaję następujące formy zapisu:
1. W cytatach: „Uważam, że nasi piłkarze ręczni powinni wygrać mecz z Katarem”, powiedział trener reprezentacji Polski. „Sędziowie byli dla naszej drużyny niesprawiedliwi”.
2. W monologach wewnętrznych bohaterów: „I cóż, że przegrałam”, pomyślała Jane. „To i tak nie miało już znaczenia”.
Anglicyzmem jest tu użycie przecinka zamiast myślnika w miejscach, gdzie w obręb cytatu (tak traktować też można myśli bohatera powieści/opowiadania) wtrącone zostały komentarze autora czy narratora tekstu. Zatem poprawny – zgodny z rodzimymi zwyczajami interpunkcyjnymi – zapis powinien wyglądać tak:
1. W cytatach: „Uważam, że nasi piłkarze ręczni powinni wygrać mecz z Katarem powiedział trener reprezentacji Polski. Sędziowie byli dla naszej drużyny niesprawiedliwi”.
2. W monologach wewnętrznych bohaterów: „I cóż, że przegrałam pomyślała Jane. To i tak nie miało już znaczenia”.
Argumentem zwykle podnoszonym przez autorów czy tłumaczy tekstów za wersją z przecinkami jest to, że taki zapis wydaje się im logiczniejszy, czytelniejszy, a przede wszystkim… częstszy. Moje kontrargumenty? Oto one:
1. Częstsze jest dla nas zwykle to, co częściej widzimy. Jeśli ktoś czyta głównie anglojęzyczne teksty, przyzwyczaja się do stosowanych tam zasad i uznaje je za poprawne (i jedynie słuszne), po czym bezwiednie kopiuje je na grunt polszczyzny, nie zastanawiając się nad obowiązującymi w naszym języku – innymi – zwyczajami interpunkcyjnymi.
2. Czytelność publikacji nierzadko uzyskuje się dzięki ujednoliceniom określonych sposobów zapisu. Ten argument należy odnieść przede wszystkim do tekstów beletrystycznych, w których w dialogach w języku polskim tradycyjnie* stosujemy myślniki. Per analogiam zatem zastosowanie podobnego zapisu w monologach wewnętrznych (tym odróżniających się od dialogów tylko, że myśli bohaterów zwykle zamykamy w cudzysłowie lub zapisujemy kursywą) sprawia, że tekst staje się lepszy edytorsko, bo forma zapisu różnych wypowiedzi (dialogowych i monologowych) jest podobna.
3. Czytelność tekstów jest m.in. wynikiem uświadomienia sobie przez ich autora (czy tłumacza) pewnej hierarchii znaków interpunkcyjnych. Wedle tej hierarchii przecinek jest najsłabszym znakiem interpunkcyjnym, myślnik natomiast mocniej wyodrębnia przedzielane nim części wypowiedzi, wskazując na ich różny charakter czy różne funkcje. Porównajmy:
„W czwartek, jak mi się zdaje, byłam w kinie”.
„W czwartek – jak mi się zdaje – byłam w kinie”.
Stąd zastosowanie myślnika w cytatach czy monologach wewnętrznych przeplatanych komentarzami narratora/autora wydaje się o wiele lepszym zabiegiem, wyraźniej bowiem podkreśla odrębność przytaczanych kwestii od tego, co jest głosem wobec nich zewnętrznym.
4. Dbając o poprawność, zawsze warto sięgnąć do Słownika ortograficznego PWN – i to chyba jest najmocniejszy argument. Otóż na początku tego kompendium wiedzy o pisowni polskiej znaleźć można zasady ortograficzne i interpunkcyjne. Wśród nich np. taką, dotyczącą cudzysłowu właśnie: „Jeśli w obręb cytatu wprowadzono jakieś komentarze: autora czy narratora — wydzielamy je myślnikami” (całość zasady razem z przykładem tutaj).

Tropiąc wpływy języka angielskiego na polszczyznę, często zwracamy uwagę na kopiowanie słownictwa czy całych frazeologizmów, rzadziej na tak nieistotne pozornie szczegóły jak znaki interpunkcyjne. Tymczasem także w zmieniającej się polskiej interpunkcji widać niepotrzebne zupełnie anglicyzmy. Dlatego moja batalia przeciwko przecinkom nie jest wskazaniem na wyższość jednych znaków interpunkcyjnych nad innymi, ale apelem o uświadomienie sobie różnic między angielskim a polskim sposobem zapisu.

*
Piszę „tradycyjnie”, ponieważ na świeżo mam w pamięci sposób zapisu przyjęty np. w powieści Adáma Bodora pt. Ptaki Wierchowiny (Wołowiec 2014), gdzie świadomie nie zastosowano żadnych znaków interpunkcyjnych wydzielających wypowiedzi i monologi bohaterów od toku narracji, co dało efekt stopienia się narracji z dialogami i monologami postaci.

czwartek, 15 stycznia 2015

Dowierzać czy nie?



Wczoraj w serwisie Gazeta.pl na stronie głównej i w dziale plotkarskim przez kilka godzin można było „podziwiać" następujące zdanie: „A my patrzymy i niedowierzamy" (dowód powyżej). I może nie pisałabym tego posta (bo gdyby chcieć się odnosić do wszystkich, nierzadko kardynalnych „ortów" zauważonych w jednym z bardziej poczytnych serwisów informacyjnych, nie starczyłoby czasu na nic innego), gdyby nie fakt, że także w redagowanych przeze mnie ostatnio tekstach ten błąd wielokrotnie się powtarzał.
Być może źródłem pomyłki jest tutaj pisownia innych czasowników zaczynających się od „niedo-", czyli: niedowidzieć i niedomagać, a także niedosłyszeć (w znaczeniu wady słuchu), albo stosunkowo często spotykany rzeczownik pokrewny do zaprzeczenia nie dowierzać, tj. niedowierzanie, zapisywany łącznie, ponieważ reguła głosi, że nie z rzeczownikami należy pisać razem.
Jednak w przypadku słowa dowierzać w wersji zaprzeczonej musimy stosować inną zasadę, zgodnie z którą partykułę nie z czasownikami piszemy oddzielnie – i tylko tak (zrosty niedomagać, niedosłyszeć, niedowidzieć, a także kilka czasowników utworzonych od rzeczowników zaczynających się od „nie": niewolić, nienawidzić, niepokoić – to wyjątki! Są tak nieliczne, że warto je wkuć i nie zapominać o nich). By łatwiej było pamiętać pisownię zaprzeczenia nie dowierzać, wystarczy spojrzeć na poniższy przykład:
nie wierzyć ale niewiara.

środa, 14 stycznia 2015

Śledztwo jak się patrzy

Zabawiłam się wczoraj w detektywa – przedmiotem poszukiwań było słówko patrzeć (przy czym nie chodziło wcale o oboczność form „patrzeć/patrzyć"), a impulsem do wertowania słowników i zasobów internetu było pozornie proste pytanie mojego kolegi: „Jak się powinno mówić – patrzeć czy patrzeć się?”. I ponieważ odpowiedź, której szybko udzieliłam („Oczywiście patrzeć. Bo patrzeć się to błąd”), wydała mi się zbyt intuicyjna, postanowiłam zbadać problem głębiej, zupełnie nie spodziewając się, że będzie to śledztwo tak trudne, a jego rezultat okaże się wcale niejednoznaczny.
Pierwszy trop poprowadził mnie ku stwierdzeniu, że „patrzeć się” to regionalizm. Potwierdzają to niektóre słowniki (np. Współczesny słownik języka polskiego pod red. B. Dunaja, Warszawa 1996; Praktyczny słownik współczesnej polszczyzny pod red. H. Zgółkowej, Poznań 2000) czy poradniki językowe (choćby J. Bralczyk, Mówi się, Warszawa 2008, s. 209), nie notując wszak, z którego obszaru Polski miałby ów regionalizm pochodzić. Jedyne miarodajne źródło, tym razem internetowe (chodzi o Słownik gwary miejskiej Poznania opracowywany przy udziale poznańskiej redakcji WN PWN – zob. tutaj), wskazuje, że zwrotna forma czasownika patrzeć pochodzi z terenów Wielkopolski.
I to mnie zaniepokoiło. Kolega wszak pochodzi z Krakowa, pytanie zainspirowały jego rozmowy prowadzone z krakusami (i jego spory na omawiany temat z krakowianami właśnie), skąd więc ten Poznań i ta Wielkopolska?
Drugim wątkiem śledztwa stało się zatem zakwalifikowanie formy patrzeć się jako dopuszczalnej jedynie w języku potocznym. Takie, liberalne jak mi się początkowo zdawało, podejście też znajduje potwierdzenie w słownikach, chociażby w internetowym Słowniku języka polskiego WN PWN (zob. tutaj). Pomyślałam: skoro jest frazeologizm „jak się patrzy” – całkiem poprawny i oznaczający tyle co „świetny, doskonały; świetnie, należycie” – to może użytkownicy języka błędnie interpretują formę patrzeć się jako jedynie poprawną i stosują ją zawsze, nie zważając na to, że jest dopuszczalna tylko w wyżej wymienionym zwrocie. By się utwierdzić w tym przekonaniu, sięgnęłam do starszych słowników, a przede wszystkim do etymologii czasownika patrzeć, by wytropić pochodzenie zwrotu „jak się patrzy”.
I tu znów coś odkryłam. Coś, co jeszcze bardziej mnie zdumiało.
W Słowniku etymologicznym języka polskiego Aleksandra Brücknera trafiłam bowiem na informację, że istnieje poprawna (choć dziś już mocno przestarzała) konstrukcja patrzy mi się oznaczająca tyle co „należy mi się”. Konstrukcję tę w językach słowiańskich można znaleźć tylko w polskim i czeskim, od niej wywodzi się właśnie zwrot „jak się patrzy”. Potwierdzenia tej tezy dostarczają starsze (i całkiem stare) wydania słowników języka polskiego. Dostarczają też jednak jeszcze innych informacji.
Trzeci trop w badaniach prowadzi bowiem ku stwierdzeniu, że forma patrzeć się jest... całkowicie poprawna, choć – powiedzmy to od razu – nie neutralna. Mówi o tym już pierwszy słownik języka polskiego, ten autorstwa Samuela Lindego, gdzie znajdziemy formę patrzyć się na coś i jej następującą definicję: „przypatrywać się, oczy wlepione mieć w kogo” (Słownik języka polskiego, S.B. Linde, t. II, cz. 2, Warszawa 1811). Inne słowniki polszczyzny (np. pod redakcją J. Karłowicza, A. Kryńskiego i W. Niedźwiedzkiego z 1908 r. czy pod redakcją W. Doroszewskiego z 1964 r.) notują nawet takie cytaty z literatury, jak zdania napisane przez Stanisława Staszica („Patrzy się na niego długo, podnosi oczy ku niebu i odchodzi”) czy Stefana Żeromskiego („Rozłożysty, nad lasy wyniesiony wierzchołek patrzy się z władczego cypliska w szerokie niziny”). Formę patrzeć się należałoby zatem definiować jako „patrzeć bardziej”, a występujący w niej zaimek „się” to nie tyle sygnał, że czasownik „patrzeć" jest zwrotny, ile wzmocnienie treści.

Jaka jest konkluzja?

Mówmy patrzeć, kiedy chodzi nam o wyrażenie zwyczajnej czynności („Na co tak patrzysz?”, „Popatrz – ładnie mi w tej sukience?”, „Janek patrzy na Gosię”, „Nie widzę, choć patrzę i patrzę”) – w ten sposób nikt nie zakwalifikuje naszej wypowiedzi jako mniej starannej (bo potocznej, dawnej czy regionalnej) ani jako zbyt ekspresywnej. Nie wzbraniajmy się jednak przed formą patrzeć się, ale pamiętajmy, by używać jej tylko wtedy, gdy chcemy wyraźnie zaznaczyć, że chodzi o patrzenie intensywne, o wgapianie się lub patrzenie, które ma ustalić wyraźną hierarchię (takie, w którym podmiot wyraźnie dominuje nad obserwowanym obiektem).

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Jestem kulturystką! :-)

Z radością znalazłam niedawno swoje nazwisko w szacownym gronie „kulturystów" języka. Listę takową publikuje witryna Zdrowa Mowa, będąca - jak głoszą jej twórcy - zdroworozsądkowym poradnikiem językowym. Serdecznie dziękuję autorom zestawienia za to wyróżnienie - bez fałszywej skromności czy kokieterii uznając uwzględnienie mnie na wspomnianej liście za prawdziwy zaszczyt. A użytkownikom mojego bloga w ramach postanowień noworocznych obiecuję, że nie będę ustawać w popularyzowaniu poprawnej i pięknej polszczyzny. Jakaż byłaby ze mnie bowiem kulturystka, gdybym zarzuciła regularne ćwiczenia?! :-)

Oczywiście wszystkim polecam poradnik Zdrowa Mowa. Jego twórcy podjęli się trudnego zadania: chcą w sposób przystępny, nierzadko dowcipny, a przede wszystkim skondensowany (tworzą językowe porady dające się przyswoić w 2 minuty!) przekazać zasady poprawnego komunikowania się po polsku ludziom bardzo zajętym (menedżerowie, przedsiębiorcy etc.) i udowodnić, że polszczyzna wcale nie jest taka trudna. Trzeba tylko znaleźć właściwe proporcje między surowością i sztywnością językoznawcy a bezmyślną nierzadko tolerancją i zwykłym językowym niechlujstwem. W pełni popieram!

czwartek, 8 stycznia 2015

Jak pomóc dziecku w nauce ortografii (cz. 2)

Przyszła pora na kolejny odcinek miniporadnika (pierwszy zob. tutaj). Hasłem przewodnim tego posta będzie „po pierwsze: nie szkodzić", tym razem skupię się bowiem na krótkim spisie rodzicielskich grzechów głównych. Zbyt często bywa bowiem tak, że chcąc pomóc, niepotrzebnie przeszkadzamy, a doraźne korzyści (np. cząstkowa ocena) po naszej matczynej/ojcowskiej akcji ratunkowej tak naprawdę skutkują poważnymi (nie przesadzam) szkodami. Czego zatem należy się wystrzegać?
1. Pomocy polegającej na wyręczaniu. Pisanie za dziecko zadań, przepisywanie lekcji czy wreszcie poprawa dyktand/zadań klasowych w wykonaniu nie dziecka, ale jego rodzica, to bardzo poważny błąd. Co z tego, że nauczyciel się nie zorientuje (czy aby na pewno?) albo nie zwróci uwagi? Co z tego, że dziecko będzie miało w ten sposób „zaliczone" zadanie/poprawę, a może nawet w końcu dostanie dobrą ocenę? Jaki jest w końcu sens tego, że zeszyt będzie wyglądał ładnie, a pismo zyska pozór dziecięcej staranności? Te wszystkie argumenty bledną wobec podstawowej prawdy - wykonywanie pracy za dziecko sprawia, że nasza pociecha zamiast się uczyć, dostaje od nas informację: skoro ci nie wychodzi, nie musisz. A przecież w przypadku nauki ortografii - procesu w ogromnej mierze polegającego na ćwiczeniu pamięci, utrwalaniu obrazu słów przez ich czytanie i (otóż to!!!) pisanie - taka pomoc rodzicielska powinna być zakazana. Jeśli dziecko brzydko pisze, powinno pisanie ćwiczyć (choćby to miało być pisanie po 1-2 zdania dziennie, ale systematycznie, w miarę możliwości starannie, a przede wszystkim uważnie - należy zwracać uwagę na „zjadane" literki czy przekręcane słowa, na znaki interpunkcyjne), np. przez samodzielne przepisywanie jakichś fragmentów czytanek, książeczek czy choćby zdań zapisanych w czasie lekcji. Jeśli dziecko pisze źle (nieortograficznie), lekarstwem też będzie (między innymi) właśnie ćwiczenie pisania - np. na zasadzie pisania krótkich tekstów, najpierw czytanych wspólnie z rodzicem, a potem dyktowanych do zeszytu (proste ćwiczenie pamięci, o wiele przyjemniejsze niż wkuwanie regułek/słówek). Albo na zasadzie samodzielnego pisania poprawy dyktand czy zdań z lekcji - wcześniej źle napisanych (po zaznaczeniu poprawek przez nauczyciela takie już poprawne przepisanie nie powinno stanowić problemu).
2. Nadmiernej powagi. Jeśli dziecko (myślę tu zwłaszcza o edukacji wczesnoszkolnej - klasy I-III) dostanie nagle sygnał „jest źle, MUSISZ się poprawić" wraz z informacją „no, to zaczęła się poważna nauka" i zostanie zarzucone regułkami, długimi i trudnymi dyktandami czy obłożone słownikami, z przerażeniem się wycofa. Tymczasem naszą jako rodziców rolą jest nie straszyć, ale pomagać, co oznacza: znaleźć taki sposób dotarcia do dziecka, by w nauce ortografii widziało ono przyjemność i traktowało ją dalej jako formę zabawy (np. inną formę zgadywanek, zagadek), by nie postrzegało uczenia się ortografii jako poważnego procesu pamięciowego. Nie polecam tu żadnych konkretnych produktów (np. konkretne gry, zestawy ćwiczeń, strony WWW) wspomagających naukę ortografii, ale zachęcam do poszukiwań (bo takie pomoce są naprawdę pomocne), a przede wszystkim do inwencji własnej i zabawy w naukę. Można tu wykorzystać nieśmiertelną „Ortografię na wesoło" Witolda Gawdzika - ale należy tę książkę traktować jako lekturę własną, a nie dziecka. To my możemy skorzystać z zamieszczonych w tej publikacji pomysłów (np. na opracowanie kart do nauki ortografii, na różne formy ćwiczeń pamięciowych, także rysunkowych, na rozmaite dyktanda czy zgadywanki), gotowych zestawów słówek, to my najpierw powinniśmy przeczytać podane tam wierszyki i dyktanda, a potem je tak zmodyfikować, by dla naszych dzieci nie były ani za trudne, ani nudne.
3. Przesady. Jeśli np. ktoś uznaje, że najlepszą formą nauki jest czytanie słownika ortograficznego, to... niewiele wie o uczeniu ortografii. Podobnie jest z tym, kto zaczyna pomagać dziecku od dyktowania mu najeżonych problemami ortograficznymi zdań lub od dyktand o poziomie trudności jak w Ogólnopolskim Konkursie Ortograficznym „Dyktando" (zob. tutaj). Słownik to tylko narzędzie - trzeba traktować go jako pomoc w nauce, wydawnictwo, w którym można sprawdzać pisownię (i warto wyrobić ten nawyk w dziecku - tu polecam różne wydania słowników ortograficznych dla dzieci, dostosowane poziomem trudności do najmłodszych i pełne fajnych regułek czy rysunków, a także z kolorowymi podkreśleniami trudności ortograficznych, co sprzyja nauce poprawnej pisowni), a nie jako gotowiec do wkucia. Podobnie jest z dyktandami - stawiajmy raczej na krótkie, zabawne i łatwe teksty, zwłaszcza na początku. Wybierajmy (lub wymyślajmy) teksty takie, w których jest zaledwie kilka trudniejszych słówek - bo w nauce (nie tylko ortografii) ważniejsze jest wyrobienie nawyku systematyczności niż stawianie wysoko poprzeczki, zwłaszcza na początku.

Na koniec kilka polecanych przeze mnie pomocy online:
1. Strona Ortografka.pl (zob. tutaj) - z powodu jej przyjazności dla dzieci, kilku ciekawych pomysłów (aczkolwiek jeśli chodzi o podstawowy poziom uczenia ortografii, zalecam raczej inspirowanie się tą stroną i modyfikowanie ćwiczeń/dyktand niż kopiowanie pomysłów przy nauce z dzieckiem).
2. Strona projektu Ortofrajda (zob. tutaj) - z powodu poziomu dostosowanego do klas I-III oraz za uzmysłowienie, jak ważna w nauce ortografii jest zabawa kolorami.
3. Strona pomocy z języka polskiego na Zyraffa.pl (zob. tutaj) - za kilka fajnych gier ortograficznych, które można stosować jako przerywniki w nauce.
4. Strona Słownika języka polskiego PWN online (zob. tutaj) - traktuję to jako jedyne rzetelne źródło wiedzy o pisowni, bezcenne zarówno dla tych, co mają problemy z ortografią, jak i dla tych, co są niepewni zapisu, znaczenia, odmiany różnych słów. Od czasu, gdy wydawnictwo zdecydowało się zintegrować na stronie WWW różne słowniki i porady (zatem po wpisaniu hasła/słowa do słownika dostajemy i informacje ze słownika ortograficznego, i ze słownika języka polskiego, i z poradni językowej, i - opcjonalnie - z innych wydawnictw), witryna ma ciekawe i przydatne w różnym zakresie funkcjonalności.