wtorek, 21 września 2010

Nowa jakość: humor z gazety

Po lekturze piątkowego (z 10 września 2010 r.) magazynu gazety, która powstaje w – z dumą głoszonej – współpracy z dziennikiem „The Times”, pozostało nam niejasne wrażenie. Albo prima aprilis został w tym roku przeniesiony z kwietnia na wrzesień, albo – u schyłku prasy przegrywającej w starciu z internetem – redaktorzy chwytają się najróżniejszych desek ratunku, w tym np. fundują czytelnikom papierowych wydań humor rodem z zeszytów szkolnych, albo gazety już tak cienko przędą, że ich wydawców nie stać na etat dla redaktora językowego czy choćby korektora. To prawda: papier wszystko przyjmie, a czytelnik dzienników nastawia się przede wszystkim na informację, a nie na jakieś niuanse językowe. A jednak nad tym (i nad wielu jemu podobnymi) wydaniem dziennika „Polska. Gazeta Krakowska” my przejść obojętnie nie umiemy. Tym bardziej że często właśnie językowe niuanse (delikatnie rzecz ujmując! – zob. poniżej) decydują o wartości informacji, co – choć może się wydawać truizmem – warto podkreślić.
Bo zastanówmy się nad sensem takich choćby stwierdzeń:
„Wybierając się z nami na sobotnio-niedzielną wycieczkę mamy okazję poznać najbliższe okolice Krakowa” – czy autor tego zdania nie wykazuje się schizofrenią, chcąc nam powiedzieć ni mniej ni więcej: my mamy okazję poznać okolice Krakowa i to my jednocześnie zachęcamy nas samych, byśmy my się z nami wybrali?!

„Pieniądze pochodziły ze sprzedaży przez fundację jednej z najbardziej znanych w Krakowie firm lokalu użytkowego o powierzchni 250 metrów” – konia z rzędem temu, kto szybko i ze zrozumieniem przebrnie przez to zdanie; większość czytelników po pierwszej lekturze zrozumie, że fundacja sprzedała jakąś firmę.

„Gmach miał mieć charakter monumentalny i jednocześnie iść z duchem czasu przejawiającym się pełnym oświetleniem elektrycznym, które było jeszcze w Krakowie nowością” – no, to dzięki autorowi tego tekstu już wiemy, jak poznać ducha czasu (a raczej: po czym go poznać – po oświetleniu elektrycznym!).

„Wybraną nagrodę może zdobyć Czytelnik, który dzisiaj w godz. 10-14 przyśle SMS pod nr 7238 z wybranym numerem nagrody i dokończy zdanie [...] Nagrodzimy autorów najciekawszych odpowiedzi” – z pierwszego zdania wynika, że nagroda jest przeznaczona dla jednego jedynego czytelnika, który – jako pierwszy? – prześle SMS-a; potem jednak się okazuje (uff!), że nagrodzonych będzie wiele osób.

„Taka przerażająca wizja jeszcze miesiąc temu wydawała się opowieścią z serii science fiction” – nie, wbrew pozorom nie chodzi o żadną serię (serial) science fiction, autorka chciała podkreślić, że przytoczony przez nią scenariusz mógłby należeć do gatunku science fiction i tylko... pomyliły jej się słowa.

Zdań takich jak przytoczone wyżej jest znacznie więcej. Mamy bowiem np. wyrok „który dotąd nie przedostał się do wiadomości opinii publicznej (autor nieudolnie przekształcił utarty zwrot „podać coś do publicznej wiadomości”), mamy metafory w rodzaju „zakompleksiony kawał mięsa” (chodzi o kotlet schabowy), mamy informację o tym, że „kierowca ciężarowego samochodu potrącił kilkoro osób” (liczebniki zbiorowe to rzeczywiście nieco wyższa szkoła jazdy jeśli chodzi o umiejętności językowe, autorowi tego tekstu pozostaje zapamiętać tylko, że rzeczownika „osoba” nigdy nie łączymy z liczebnikami zbiorowymi) czy – jakże urocze – stwierdzenie „Ważne dla nich jest, że łatwo tu dojechać, co jest bardzo dogodne”. Z magazynu dowiadujemy się też, że góralszczyzna jest pełna ciepła („Opowieść o gęsiareczce Kasi, której gąski porwał wilk, a ukryła podstępna Czarownica, osadzona została w klimacie pełnej ciepła, autentycznej góralszczyzny”) oraz wyczytać możemy jakże tajemniczą wskazówkę dla zodiakalnych baranów: „Przysłuchuj się rozmowom domowników, ale nie przemawiaj do nich, wygłaszając autorytatywnym tonem swoje opinie, a co cię bardzo ucieszy”.
Gazetę przeczytaliśmy od deski do deski (a jakże!), a potem raz jeszcze – z czerwonym długopisem w ręku. Przecinki, literówki, błędy językowe różnego rodzaju i różnego kalibru... – redakcja zajęła nam trochę czasu, ale było warto! Język przestał przeszkadzać dziennikarskim doniesieniom, teksty przestały być łamigłówkami i dało się je bez wysiłku zrozumieć. Może tylko gazeta już tak nie śmieszy...

piątek, 17 września 2010

Drogę pokażą Ci ci mężczyźni

Tytuł tego wpisu ma może i niezbyt fortunną składnię, ale taka budowa zdania pozwoliła nam pokazać problem, który chcemy tym razem poruszyć. Mowa będzie mianowicie o zaimku wskazującym „ten” oraz o zaimku osobowym „ty” używanym w odmianie pisanej języka, w zwrotach adresatywnych, stosowanych np. w listach, mailach itp.
Oba te zaimki mają homonimiczne formy: „ten” ma postać mianownika liczby mnogiej „ci”, podobnie jak i „ty” w celowniku w swojej krótszej formie „ci” (forma dłuższa to „tobie”). I ta właśnie homonimia jest źródłem błędów ortograficznych. Użytkownicy języka polskiego nauczyli się bowiem w szkołach, że wszelkie formy adresatywne należy zapisywać wielką literą, żeby dać wyraz poszanowaniu adresatów naszych wypowiedzi. Jeśli zatem piszemy np.: „Zwracam Ci na to uwagę, ponieważ widzę, że masz z tym problem”, „Te przykłady najlepiej mogą wskazać Ci zasadę ortograficzną”, „Wykładowca przygląda Ci się od dłuższego czasu, bądź ostrożna”, „Życzę Ci szczęścia” itp., jesteśmy wyczuleni na to, że „Ci” ma być zapisane wielką literą. Ale to wielkie, jeśli można tak powiedzieć, „Ci” na tyle zapadło w pamięć, że coraz częściej zdarza się widzieć także formę zaimka wskazującego „ci” pisaną wbrew normie ortograficznej. I mimo że brak powodów do zapisu tego drugiego „ci” wielką literą, to mamy np. „Rozumiem, co Ci ludzie sobie pomyśleli”, „Gdyby Ci państwo zastanowili się dłużej…”, „Lepszych niż Ci piłkarze nie widziałem” itp.
Przypadek omawianych tu dwóch różnych wyrazów „ci” najlepiej pokazuje, jak oporną na szufladkowanie materią jest język. Tu nie wystarczy nauczyć się zasad, trzeba jeszcze umieć swobodnie się między nimi poruszać i wybierać z nich to, co w danym wypadku jest właściwe (czytaj: poprawne). Inaczej mówiąc: żeby mówić/pisać poprawnie, trzeba najpierw poprawnie myśleć. Czego i sobie życzymy :)

piątek, 10 września 2010

Przyczynek do problemów z nazwiskami

W serwisie Wirtualny Wydawca (więcej tutaj) przeczytaliśmy dzisiaj na stronie głównej taki oto lead: „Wywiad z Joanną i Pawłem Kwietniem (właścicielami Galerii Książki)" [podkreślenie nasze].
Cóż to za tajemnicza Joanna? – pomyśleliśmy z niepokojem. Portal wszak jest wydawniczy, więc o sensacyjne plotki towarzyskie nie ma co go podejrzewać. A może jest coś, o czym nie wiemy? Może jest jakaś powszechnie znana Joanna, tak rozpoznawalna, że wymienianie choćby jej nazwiska nie ma większego sensu? Dalsza lektura tekstu jednak nas uspokoiła: rozmówcami dziennikarza okazali się państwo Kwietniowie, czyli Joanna Kwiecień i Paweł Kwiecień. Zwykły (bo typowy przecież i częsty) błąd językowy? Oszczędność miejsca, którego zawsze brakuje na stronie głównej, na której chce się „upchać" dużo ważnych treści? Ale przecież zamiany końcówki w nazwisku rozrzutnością miejsca trudno nazwać – poprawna wersja (z Joanną i Pawłem Kwietniami) nie wydłuża specjalnie tekstu w tym przypadku...
To fakt, funkcją dobrego leadu jest m.in. intrygować czytelnika i skłaniać go do dalszej lektury artykułu. Ale czy kosztem poprawności językowej? Co więcej: w portalu, który czytają przede wszystkim pracownicy wydawnictw, wiedzący, czym jest dbałość o normy językowe...

czwartek, 9 września 2010

Język lotny

Niedawno dzięki czytelniczce portalu gazeta.pl wypłynęła sprawa polszczyzny (?) stosowanej przez irlandzkie linie lotnicze Ryanair. Komentowany tekst ogłoszenia o strajku generalnym we Francji (czytaj tutaj) i o wynikających z niego opóźnieniach lotu raczył pasażerów m.in. takimi stwierdzeniami: „Pasażerowie mogą monitorować status lotów dzisiaj klikając na lotach", „Pasażerowie, którzy zostały zarezerwowane do podróży na jednym z poniżej odwołanych lotów może przenieść na następny lot dostępne bezpłatnie lub złożyć wniosek o refundację na niewykorzystane lotu (-ów) w kasie portu lotniczego, online, klikając na jeden z poniższych linków lub dzwoniąc do naszego centrum rezerwacji" czy „Jeżeli Państwa rezerwacji lotu powrotnego zawartych, które nie zostały przerwane i już odprawy na lot, że nie będzie w stanie przenieść lot powrotny na inny termin". Chciałoby się rzec: polszczyzna linii Ryanair, jaka jest, każdy widzi...
Postanowiliśmy głębiej spenetrować stronę www omawianego przewoźnika i znaleźliśmy inne kwiatki. Choćby taki tekst, zachęcający (w zamiarze jego autorów) do odwiedzenia Rzymu: „Jest stolicą Włoch i największym włoskim miastem. Rzym gromadzi w sobie piękno miasta, religii i historii, a także nowoczesności, dlatego jest doskonalym miejscem do odwiedzenia i wiele miejsc do zobaczenia Coloseum, Fontanna di Trevi, Forum Romanum i wiele innych wspaniałych miejsc. Ogromna ilość restauracji i barów z doskonałą kuchnią włoską, która jest znana na całym świecie. Rezerwuj już teraz i odwiedź to niewierygodne miasto".
Cóż, liniom lotniczym Ryanair pozostaje życzyć nie tylko wysokich lotów i powodzenia we mgle, że zacytujemy piosenkę, ale przede wszystkim kompetentnego redaktora strony WWW, który uczyni język stosowany w tekstach przewoźnika przynajmniej strawnym, jeśli nie uda się lotnym...

środa, 1 września 2010

Sprzedaż kontra kultura języka

Na początek nasz ulubiony cytat z folderu jednej z sieci kosmetycznych: „Mija już 50 lat od chwili, gdy z miłości do kobiet i do Natury, stworzyłem Kosmetykę Roślinną. Jest to kosmetyka unikatowa, dzięki której mogę Wam ofiarować energię witalną roślin i przyjemność, którą może dostarczyć jedynie natura”.
Przytoczony fragment najlepiej wskazuje, że coraz częściej borykamy się z problemem pisowni wielkimi/małymi literami, coraz też więcej pojawia się tu wątpliwości. Bo przecież tezę, że wydawnictwo takie, jak wskazywane powyżej, które w zamierzeniu ma być reklamą firmy, zostało przygotowane byle jak, a przede wszystkim: bez poszanowania reguł poprawności językowej i (co istotne!) grzeczności, musimy z góry odrzucić.
Zajrzyjmy najpierw do słownika ortograficznego (publikowanego przez WN PWN oczywiście – zob. tutaj, innych nie ma większego sensu cytować, choć – zauważmy to od razu – także publikacje WN PWN pozostawiają wiele do życzenia). Pisowni wielkimi i małymi literami tradycyjnie poświęca się we wspominanym słowniku obszerny rozdział. Jest tam napisane m.in.: „Użycie wielkiej litery ze względów uczuciowych i grzecznościowych jest indywidualną sprawą piszącego”, ale i „Wielką literą piszemy nazwy osób, do których się zwracamy w listach prywatnych i oficjalnych (…), a także nazwy osób bliskich adresatowi lub piszącemu”.
Reklama sieci kosmetycznej kierowana przede wszystkim do kobiet (taki jest bowiem target firmy) w pierwszym zdaniu adresowanym do klientek uraża ich uczucia (słowo „kobiet” pisane małą literą, obok „Natury” i „Kosmetyki Roślinnej” pisanych wielkimi literami). W liście założyciela firmy, otwierającym dopracowaną graficznie i marketingowo książeczkę reklamową, zabrakło zresztą nie tylko podstawowych zasad grzeczności językowej, ale i konsekwencji (np. różna w różnych zdaniach pisownia słowa „Natura”), co sprawia wrażenie niechlujności i zdecydowanie obniża wartość (także marketingową!) omawianego wydawnictwa.
Wniosek? Może być tylko jeden: jeśli w swoich działaniach marketingowych (rozumianych m.in. jako tworzenie różnego rodzaju tekstów reklamowych i promocyjnych) firmy będą zapominać o regułach poprawności językowej, a przede wszystkim o językowym savoir-vivrze, zaczną grzeszyć nie tylko przeciw językowi (co akurat w pracy marketingowca może się wydawać mało ważne), ale przede wszystkim przeciw jednej z podstawowych zasad komunikowania się z klientem – zasadzie AIDA (więcej o tej zasadzie zob. np. tutaj). Bo folder/strona/tekst reklamowy/reklama, choć ładnie graficznie przygotowany, atrakcyjnie zilustrowany itp., po pierwszym wrażeniu (attract) może w zdecydowany sposób odstraszyć, ostudzić zainteresowanie produktem i chęć kupienia go. Forma, za którą nie nadąża treść, to bubel i żeby to ocenić, nie trzeba specjalnie wytrawnego oka językoznawcy.
Podobno kot w worku sprzedaje się dziś coraz gorzej. Jak to wróży autorom takich folderów? Na to już mogą Państwo odpowiedzieć sobie sami…