wtorek, 27 listopada 2012

Poprawna polszczyzna a polityka

Redagując ostatnio album o fortyfikacjach w Europie (więcej o książce tutaj) i sugerując zamianę określenia „Związek Sowiecki” na „Związek Radziecki”, przypomnieliśmy sobie niedawną (maj 2012 r.) publiczną dyskusję na temat przymiotników „radziecki” i „sowiecki”. Ta dyskusja wybuchła po zebraniu redakcyjnym zespołu biuletynu „Pamięć” wydawanego przez IPN: redaktor naczelny pisma polecił autorom artykułów używanie nazwy „Związek Radziecki” i eliminowanie określenia „Związek Sowiecki” (więcej na ten temat tutaj).

Od razu powiedzmy: i „radziecki”, i „sowiecki” to słowa zgodne z normą językową, czyli z punktu widzenia językoznawcy oba są poprawne. Przymiotnik „radziecki” istnieje w polszczyźnie od dawna, a jego pierwsze znaczenie to „należący do rady (zwłaszcza: rady miejskiej), pochodzący od rady; należący do rajcy; złożony z rajców” (zob. np. sala radziecka w ratuszu, czyli sala posiedzeń rady miasta; sądy radzieckie itp.). Przymiotnik „sowiecki” powstał w polszczyźnie w międzywojniu, czyli w czasie, kiedy nasz wschodni sąsiad umacniał komunistyczny ustrój, a Polska umacniała świeżo zdobytą niepodległość, przy czym interesy obu państw stały w sprzeczności (o czym pamiętają Państwo np. z lekcji historii). I właśnie wraz z nowym tworem politycznym, jakim był Związek Radziecki, pojawiło się w języku polskim słowo „sowiecki”, jako bezpośrednie zapożyczenie z rosyjskiego (ros. Sowietskij Sojuz). Było to zapożyczenie dobre, choćby dlatego że jednoznaczne (nazywało nowy byt polityczny i związane z nim rzeczy, niczego więcej). Jednak ponieważ w Polsce międzywojennej ani Sowietów, ani ich państwa nie kochano (wyjątkiem były środowiska polskich komunistów i sympatyków rewolucji), bardzo szybko przymiotnik „sowiecki” – może właśnie dlatego że obcy i że jego obcość z komunistycznego wschodu się brała – zyskał zabarwienie pejoratywne: wyraźnie wskazywał na niechętny stosunek do sąsiada Polski. Był więc nie tylko poprawny językowo, ale – co ważniejsze – poprawny politycznie.
Sytuacja – i polityczna, i językowa – zmieniła się po II wojnie światowej. W PRL-u politycznie poprawna była już tylko miłość do Kraju Rad, a językowo właściwy (bo nakazany przez reżim) stał się przymiotnik „radziecki”, który miał zastąpić niewygodny w tym okresie brak sympatii do ZSRR, odczuwany w słowie „sowiecki”. Przymiotnik „sowiecki” zszedł zatem do podziemia i gościł głównie na łamach wydawnictw z trzeciego obiegu.
Kiedy historia zatoczyła koło, a najlepszy z ustrojów politycznych pod słońcem runął, w powszechnym użyciu zaistniał znowu przymiotnik „sowiecki” jako synonim słowa „radziecki”. Były to jednak (i tak pozostało do dzisiaj) synonimy niedokładne – różniły się bowiem zabarwieniem emocjonalnym: przymiotnik „radziecki” pozostał słowem neutralnym, natomiast „sowiecki” wskazywał wyraźnie na negatywny stosunek mówiącego do opisywanej rzeczywistości. Można więc powiedzieć, że i oba słowa, i związane z nimi emocje przetrwały mimo politycznych zmian.

Jaki z tego płynie wniosek? Dla autorów tekstów, w których wymienia się ZSRR, taki, że mają prawo wyboru. Jednak decydując się na słowo „sowiecki”, powinni pamiętać, że może ono ujawnić ich polityczne sympatie. A takie nacechowanie nie zawsze jest na miejscu – nie będzie na miejscu chociażby w wydawnictwach encyklopedycznych, w których właściwy jest raczej obiektywizm i neutralny język opisu.

czwartek, 22 listopada 2012

Już była w ogródku...*

Nasza redakcyjna koleżanka opowiedziała nam taką oto historię: jako polonistka z wykształcenia, z zawodu redaktor językowy, a z zamiłowania misjonarz starannej i pięknej polszczyzny, od zawsze bardzo dba o to, by jej dziecko mówiło poprawnie. Przez pewien (długi) czas z dumą słuchała, jak kilkulatek wyraźnie wymawia „wziąć” (z mocnym akcentem na ostatnią głoskę) zamiast „wziąść”, jak tłumaczy dziadkom, że buty się zakłada albo wkłada, a nie ubiera, jak ładnie opowiada np.: „I wtedy poszedłem...”. I co z tego, skoro niepoprawność zaatakowała z zupełnie przez nią nieprzewidzianej strony, a dokładniej: z przedszkolnego ogródka. „Wiesz, mamo, dzisiaj na ogródku bawiliśmy się....”. „Przepraszam, gdzie?”. „No, na ogródku. Bo jak jest ładna pogoda, chodzimy na ogródek, wiesz. I właśnie jak się bawiliśmy na ogródku, to Kuba...”.
Od jakiegoś więc czasu po to, by jeszcze raz powtórzyć dziecku zasadę, nasza koleżanka prowokuje sama takie rodzinne dialogi: „Idziemy na spacer, na pole – a gdybyś miał kolegę np. z Warszawy, to on by powiedział, że idzie na dwór – albo na podwórko, na zewnątrz, na powietrze, ale do ogródka. I jesteś na spacerze, na podwórku, na polu, ale w ogródku”. I tak do znudzenia. A morał, jaki z tej historii płynie, jak podsumowała, jest taki: na rodzicielską dumę z pedagogicznego sukcesu żaden moment nie jest właściwy. Bo kiedy myślisz, że już jesteś w ogródku, nieoczekiwanie spotykasz nowy problem, przeniesiony z innego podwórka – albo co gorsza: wprost z ogródka właśnie.

Problem z łączliwością przyimków „na” i „w” to jedna z trudniejszych do ścisłego zdefiniowania kwestii językowych (poświęcaliśmy temu zagadnieniu już uwagę na naszym blogu – zob. tutaj i tutaj), dlatego w razie wątpliwości nie można słuchać intuicji (błąd „na ogródek”, który oczywiście nie był językowym tworem własnym dziecka, ale został przyniesiony z przedszkola – „bo wszyscy tak mówią” – powstał jako analogia do poprawnych wyrażeń „na pole/na dwór/na podwórko/na zewnątrz...”). W takich sytuacjach trzeba poszukać rozwiązania w słownikach poprawnej polszczyzny. A tam hasło „ogród” (wraz z wyraźnym wskazaniem na formę „na ogrodzie” jako błędną) jest wymienione (zob. np. „Słownik poprawnej polszczyzny PWN”, Warszawa 2006, s. 495).

*Parafraza początku wiersza Adama Mickiewicza (cały tekst tutaj).