środa, 23 listopada 2011

O gustach się nie dyskutuje – o ortografii też nie

Firma McArthur (branża obuwnicza) uruchomiła nową kampanię reklamową – na wielkich billboardach tu i ówdzie można przeczytać „Mój mąż kręci z McArthur’em” oraz (w wersji dla tradycjonalistów) „Moja żona kręci z McArthur’em”. Projekty można też zobaczyć na stronie WWW firmy (tutaj). Reklamy jak reklamy – ponoć o gustach się nie dyskutuje, o poczuciu humoru też raczej nie, więc te kwestie zostawimy na boku. Jednej rzeczy jednak milczeniem pominąć nie możemy: pisowni reklamowego hasła.
Jak bumerang w naszym blogu powraca sprawa nazw własnych, zwłaszcza obcych i naśladujących obce, i ich odmiany. Firma McArthur, choć polska, nazwę ma obcą. Twórcy reklamowego hasła odmieniać nazw obcych się nie boją (duże brawa!), jednak nie do końca radzą sobie z kwestiami ortograficznymi, czego efektem jest błąd w sloganie. Od razu powiedzmy: błąd, jaki zapewne popełniłoby ¾ użytkowników języka polskiego poproszonych o odmianę słowa „McArthur” – zatem błąd powszechny.
Jakoś tak się bowiem dzieje, że jeśli nawet potrafimy i chcemy odmieniać obce nazwy/nazwiska, to bardzo często – mając na względzie „obcość” tych słów – uznajemy, że skoro są obce, to automatycznie muszą mieć w odmianie (język pisany) apostrof. Ten znak interpunkcyjny zaczyna więc funkcjonować jako symbol granicy między tym, co obce (temat wyrazu – jego forma mianownikowa), a tym, co nasze (końcówka deklinacyjna). Typowy błąd tego typu to choćby nazwisko ojca amerykańskich kreskówek Walta Disneya powszechnie zapisywane z błędem, czyli: Disney’a, Disney’em, Disney’u itp.
A przecież apostrof w języku polskim ma zupełnie inną funkcję, niż to się powszechnie przyjęło. W skrócie: sygnalizuje różnice ilościowe, a nie jakościowe. A to oznacza: jeśli w jakimś wyrazie obcym na końcu mamy głoskę (samogłoskę) czy grupę głosek, których nie wymawiamy, także odmieniając słowo przez przypadki, wstawiamy apostrof przed końcówką deklinacyjną, by wskazać na różnice między formą pisemną a mówioną. W ten sposób zaznaczamy różnice ilościowe właśnie – mówimy mniej, niż piszemy, stąd apostrof. Natomiast jeśli ostatnia głoska/głoski z formy podstawowej są wymawiane, nawet w przypadkach zależnych, przed końcówkami deklinacyjnymi, to apostrofu nie dajemy, bo nie jest jego funkcją rozdzielenie obcego od rodzimego.
Przykładem, który to bardzo dobrze ilustruje, jest imię Charles, które (tak samo zapisywane) spotkać można np. w języku angielskim (wtedy wymawiamy [czarls]) oraz francuskim (wtedy wymawiamy [szarl]). Jeśli zatem będziemy odmieniać imię angielskie, zrobimy to tak:
M Charles
D Charlesa (bo mówimy [czarlsa])
C Charlesowi (bo mówimy [czarlsowi])
B Charlesa (bo mówimy [czarlsa])
N Charlesem (bo mówimy [czarlsem])
Msc Charlesie (bo mówimy [czarlsie])
W Charlesie! (bo mówimy [czarlsie])
Jeśli natomiast będziemy odmieniać imię francuskie, zrobimy to tak:
M Charles
D Charles’a (bo mówimy [szarla])
C Charles’owi (bo mówimy [szarlowi])
B Charles’a (bo mówimy [szarla])
N Charles’em (bo mówimy [szarlem])
Msc Charles’u (bo mówimy [szarlu])
W Charles’u! (bo mówimy [szarlu]).

Wracając do firmy McArthur i jej reklam: jeśli ktoś tu coś kręci, to jest to przede wszystkim autor sloganu reklamowego. Powinno być „Mój mąż kręci z McArthurem” i „Moja żona kręci z McArthurem”. Autor sprawę zresztą nieźle pokręcił (by nie rzec: pokpił), bo na trzecim projekcie plakatu promocyjnego można już przeczytać: „Kto kręci z McArthurem?”. Właśnie: ciekawe kto...

piątek, 18 listopada 2011

„Witam!” w e-mailach – krótkie uzupełnienie

W „Polityce” nr 46, 8.11–15.11.2011 przeczytaliśmy arcyciekawy wywiad z językoznawczynią dr Katarzyną Kłosińską. Ponieważ fragmenty tej rozmowy doskonale uzupełniają nasz poradnik o poprawności w e-mailach (czytaj tutaj), pozwalamy sobie je zacytować:
„Jeśli formy językowe oddają rzeczywiste relacje, to będziemy wiedzieli, co zrobić, by skrócić dystans albo go zwiększyć. [...]
Natomiast jeśli od początku wszyscy piszemy do siebie „Witam!” [...] powstaje niejasność, kim dla siebie jesteśmy”.
Nic dodać, nic ująć.

czwartek, 10 listopada 2011

Zastygają jak pomniki

Dwa wydarzenia z ostatnich dni (i w ich konsekwencji: dwie burzliwe rozmowy) skłoniły nas, by kolejny raz (inne posty na ten temat zob. np. tutaj czy tutaj oraz tutaj) poruszyć na tym blogu sprawę odmiany nazwisk. Pierwsza dyskusja odbyła się w trakcie prac redakcyjnych nad jedną z książek, kiedy to w proteście wobec wprowadzonych zmian usłyszeliśmy od autora publikacji ni mniej ni więcej: „Trzymajmy się standardu międzynarodowego w tej kwestii! Nazwisk się po prostu generalnie nie odmienia – niektóre po odmianie brzmią bardzo dziwnie, a nawet śmiesznie”. Jakiś czas po tej dyskusji wpadło nam w ręce zaproszenie na dziecięce przyjęcie urodzinowe: na zaproszeniu odmienione zostały tylko imiona, a nazwiska miały postać mianownikową. I tu znów odbyliśmy rozmowę, tym razem we własnym redaktorskim gronie.
Dwa różne konteksty, dwa różne środowiska, a taki sam schemat językowy. W pierwszym przypadku rozmawialiśmy przecież z profesjonalistą, mającym tytuł naukowy, obracającym się w środowiskach akademickich i biznesowych, który nie pierwszy raz przygotowywał książkę do druku i który jest (powinien być) obyty z językowymi normami poprawnościowymi. Drugi kontekst był bardziej „codzienny” czy „życiowy” – ot, rodzice, chcąc zrobić swojemu dziecku przyjemność, zorganizowali dla niego przyjęcie i zaprosili na nie inne dzieci. Takie przyjęcie to nie jest przecież sytuacja, w której obowiązywałyby jakiekolwiek sztywne normy, a jednak – to dziecięce nazwiska zostały tu „usztywnione” w swej mianownikowej postaci.
W obu przypadkach (a także w wielu innych obserwowanych przez nas ostatnio zachowaniach językowych) wyczuwamy strach o to, by nikogo nie urazić, gdy się odmieni jego nazwisko (taki Józef Kuzio jest do przyjęcia, także w „międzynarodowych standardach”, ale już forma Józefowi Kuziowi brzmi dla większości „nienaturalnie” i „śmiesznie”). Strach o własne kompetencje językowe (bo odmiana nazwiska staje się dla użytkowników polszczyzny coraz trudniejsza wobec... coraz powszechniejszej tendencji do ich nieodmieniania). A także coraz częstszy dziś strach o naruszenie sztywnej bryły, jaką dla większości mówiących po polsku są nasze nazwiska, zastygające jak pomniki w niezmiennie mianownikową postać.
Kiedy dzwoni pracownik biura obsługi klienta firmy XYZ, pyta: „Czy mam przyjemność z panią Magdaleną Tytuła?” albo „Czy rozmawiam z głównym użytkownikiem telefonu, Janem Nowak?”. I choć ten mechanizm można wytłumaczyć pośpiechem, jaki towarzyszy pracy każdego takiego akwizytora, oraz zwyczajem odczytywania nazwisk z listy w odpowiednim momencie wygłaszania gotowej formułki powitania, to jednak trudno jest nie zauważyć, że tak rozpoczęta rozmowa od razu staje się „mechaniczna” właśnie, że to kontakt robota z robotem raczej niż – człowieka z człowiekiem. Gdyby (podpowiadamy) formułkę „Czy rozmawiam z...?” zmienić na równie akceptowalną formę powitania „Czy to pan Jan Nowak/pani Magdalena Tytuła?”, i wilk byłby syty, i owca cała.
To usztywnianie relacji przez używanie nazwisk tylko w mianownikowej postaci jest dziś nagminne. A przecież zupełnie nie ma powodu, by nazwiska traktować inaczej niż inne deklinujące się w polszczyźnie słowa. Skoro jest Józio – Józiowi – z Józiem, dlaczego nie miałoby być Kuzio – Kuziowi – z Kuziem? Skoro mamy smoła – smołą – smole, dlaczego nie ma być Tytuła – Tytułą – (o) Tytule? I fakt, że w języku angielskim czy francuskim nazwiska się nie odmieniają, nie ma tutaj nic do rzeczy – te języki rządzą się po prostu innymi prawami niż polszczyzna. Dlatego środowisko międzynarodowe, w którym mówi się po polsku, powinno rozumieć zmienne formy nazwisk (także obcych!), podobnie jak rozumie, że raz mówi się „To jest pies”, a w innej konstrukcji językowej już trzeba powiedzieć: „Chodzę na spacer z psem”.
Owszem, odmienianie nazwisk sprawia, że trzeba się czasem nagłowić, by ustalić mianownikową postać słowa (zob. np. forma Tuskowi – pasuje i do Tusk, i do Tusek), ale z kolei ich nieodmienianie prowadzi do nieporozumień i błędów. Gdyby np. o mężczyźnie noszącym nazwisko Sekiera chcieć mówić „Widziałem dziś Pawła Sekiera”, to część z nas (ci nieodmieniający żadnych nazwisk) w mianowniku napisze Paweł Sekiera, ale druga część – Paweł Sekier.
Nazwiska w polszczyźnie trzeba odmieniać. Nieliczne wyjątki, kiedy nie da się tego zrobić (np. nazwiska zakończone na sylabę akcentowaną), powinny zostać tylko wyjątkami, a nie – tworzyć nową regułę. Dlaczego? Bo taka reguła naruszyłaby fundamentalne dla polszczyzny zasady, zmieniła charakter naszego języka, który przecież – czy tego chcemy, czy nie – jest oparty na systemie deklinacyjnym.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Czy aby na pewno (cz. 2)

Ciąg dalszy naszych podpowiedzi ortograficznych, czyli garść prostych wskazówek, które pomogą Państwu poradzić sobie ze słowami i wyrażeniami stale sprawiającymi kłopoty w języku pisanym.
***
Po południu – ponieważ przymiotnik „popołudniowy” w polszczyźnie występuje dość często („popołudniowa drzemka”, „popołudniowa herbatka”, „popołudniowy seans”, „zajęcia w godzinach popołudniowych” itp.), większość użytkowników języka polskiego pamiętając łączną pisownię tego wyrazu, automatycznie zapisuje razem także wyrażenie przyimkowe „po południu”. Tymczasem jest to błąd. Jeśli Państwo nie pamiętają, jak należy pisać „po południu”, warto przypomnieć sobie pisownię wyrażenia „przed południem”, którego nikt chyba nie próbuje zapisywać łącznie. Zatem „po południu” jak „przed południem” – zawsze oddzielnie.
***
W ogóle – choć mówiąc „w ogóle” – [wogóle], łączymy dwa wyrazy w jedno słowo (wyrażenia przyimkowe tworzą w mowie tzw. zestroje akcentowe, czyli całości, które mają jeden akcent i są słyszane jako jeden wyraz – na marginesie: stąd też wynika większość problemów w pisowni tych wyrażeń), to jednak wyrażenie przyimkowe „w ogóle” zapisujemy rozdzielnie. Warto zapamiętać: w ogóle nie jest dopuszczalna pisownia łączna tych słów, podobnie jak nigdy nie powinniśmy skracać w mowie tego połączenia, wymawiając [wogle]. Taka wymowa świadczy o niedbałości językowej i jest błędem, podobnie jak pisownia łączna wyrażenia „w ogóle” to błąd ortograficzny.
***
Za granicą i zagranica – przyczyna bardzo częstych dylematów ortograficznych. Większość z nas każdorazowo musi się upewniać co do rozdzielnej pisowni wyrażenia „za granicą” i łącznego zapisu rzeczownika „zagranica”. Trzeba więc zapamiętać, że choć „zagranica” (według Słownika języka polskiego PWN: kraje leżące poza granicami danego państwa; ludność, mieszkańcy tych krajów) piszemy łącznie, bo to nazwa oznaczająca przedmiot – będzie zatem: „biuro współpracy z zagranicą”, „interesuje mnie zagranica”, „polubiłam zagranicę”, „zagranica zna to już od dawna”, „towary z zagranicy”, „powrót z zagranicy” itp. – to wyrażenia „za granicą” i „za granicę” zapiszemy zawsze rozdzielnie. Wystarczy chwilę zastanowić się nad składnią zdań budowanych z tymi wyrażeniami. Porównajmy: „wypad za granicę” jak „wypad za miasto” (bo przecież nie: „wypad zamiasto”!), „wysyłam listy za granicę” jak „wysyłam listy (po)za Kraków”, „wczasy za granicą” jak „wczasy za oceanem” (bo przecież nie: „wczasy zaoceanem”!), „mówi się o tym już za granicą” jak „mówi się o tym już za plecami” (bo przecież nie: „mówi się o tym już zaplecami”!), „zespół wystąpił za granicą” jak „zespół wystąpił także za sceną, dając nadprogramowy koncert dla wiernych fanów” itp.
CDN