niedziela, 3 października 2010

Naczelna, wydawnicza, prowadząca... - czyli o żeńskiej końcówce

Powiedzmy sobie od razu - nie jesteśmy zwolennikami słów w rodzaju: ministra, krytyczka, skoczkini czy myśliwa. Co więcej, mamy spore opory przed używaniem słów typu: socjolożka, psycholożka, filolożka. Powodem nie jest wcale antyfeministyczne nastawienie czy brak zrozumienia dla takich językowych zabiegów. Chodzi raczej o to, że uznajemy, że zwyczajów językowych nie można sztucznie zmieniać, język nie jest materią, która podda się tego typu systemowym działaniom, choćby nawet u ich podstaw leżały jak najbardziej słuszne intencje. Inna sprawa: większość proponowanych przez feministki żeńskich odpowiedników tradycyjnych nazw (więcej przykładów można znaleźć na stronie akcji "Trudne wyrazy" prowadzonej w 2005 roku przez Feminotekę) jest albo trudna do wymówienia (zob. np. adiunktka, architektka), albo powoduje wieloznaczność (zob. np. bokserka, kolarka, stolarka, profesorka), albo wreszcie brzmi cokolwiek niepoważnie (np. prezeska).
Są jednak takie męskie określenia stanowisk/zawodów, które nas rażą i których zmianę warto forsować. Chodzi tu o określenia w stylu: redaktor naczelny, dyrektor wydawniczy, główny księgowy, redaktor prowadzący (oraz ich na wpół kobiece odpowiedniki - zob. niżej). Geneza tego zjawiska jest prosta, przynajmniej w odniesieniu do nazw stanowisk menedżerskich. To, najprościej rzecz tłumacząc, nazwy funkcji, a nie osób, niezależne zatem od płci tych, którzy te stanowiska w danej chwili piastują. Główny księgowy, dyrektor wydawniczy - te słowa informują o roli odgrywanej w danej organizacji, ich nieodmienność pozwala uniknąć także takich sytuacji jak np. każdorazowe dostosowanie nazewnictwa na identyfikatorach (pieczątki, etykiety, wizytówki itp.) nowo mianowanych na takie stanowisko osób. Inna rzecz: zwyczajowo nazwy "dyrektorka" czy "księgowa" odczuwane są jako mniej prestiżowe, przynależne albo pracownikom szeregowym (księgowa), albo zarządzającym mało znaczącymi firmami/oddziałami.
Geneza genezą, a praktyka? Ta pokazuje, że mamy problem z nazywaniem kobiet, które obejmują męsko nazywane stanowiska, i różnie radzimy sobie z ukobiecaniem nazw. Przykłady: "Frykowska będzie redaktor naczelną" (portal Plotek), "Ewa Wanat, redaktor naczelna TOK FM, z nagrodą Człowiek mediów 2010" (TOK FM), "Agnieszka Kozak dyrektor wydawniczą "Zwierciadła" i "Sensu"" (Press) itp. Zatem nader częsta jest praktyka, w której trzon nazwy zostaje męski (dyrektor, redaktor), ale odmieniany jest towarzyszący mu przymiotnik.
Jak oceniać takie zabiegi? Choć uzus wskazuje, że niezgodność rodzajowa w tego typu nazwach zyskała już spore grono zwolenników, my zalecalibyśmy ostrożność w używaniu zestawień będących kompromisem (nieudanym, naszym zdaniem) między tradycyjną nomenklaturą a feministycznymi postulatami. Zwłaszcza gdy mowa jest o stanowiskach w rodzaju "redaktor prowadzący" - w wydawnictwach taką pracę wykonuje kilka osób, nie jest to zatem określenie funkcji menedżerskiej, ale nazwa szeregowego pracownika, który samodzielnie prowadzi projekty wydawnicze (zarządza nimi). Tu zestawienie "redaktorka prowadząca" nikomu nie odejmuje prestiżu, a jest zdecydowanie lepsze z punktu widzenia poprawności językowej.
I jeszcze a propos feminizmu: spotkaliśmy się z opinią, że feminizowanie nazw jest swego rodzaju manifestacją niezależności, samodzielności, aktywności zawodowej i wykształcenia osób ukobiecających język. Jeśli tak jest w rzeczywistości, to kompromisy językowe w rodzaju "redaktor naczelna" czy "dyrektor wydawnicza" świadczą o niezależności, samodzielności, aktywności zawodowej itp. na pół gwizdka? Warto się nad tym zastanowić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz